Homilia na XXIV Niedzielę Zwykłą, rok C
Pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz (Ps 51, 19).
Drodzy Siostry i Bracia w Chrystusie!
To są słowa z dzisiejszego psalmu. Jest to fragment psalmu 51, który napisał król Dawid, gdy zrozumiał istotę swojego grzechu, którego dopuścił się z Batszebą oraz zło, jakie wyrządził zabijając jej męża – Uriasza Chetytę.
Ale te słowa z psalmu 51 są też po to, abyśmy my sami uświadomili sobie, jak wielkie spustoszenie sieje w naszym życie grzech. Grzech – jak podpowiada nam Katechizm Kościoła Katolickiego – jest obrazą Boga, przeciwstawia się miłości Boga do nas, rani naturę człowieka, godzi w ludzką solidarność (KKK 1849-1850).
Grzech nas deformuje, sprawia, że nasze sumienie nie potrafi już dostrzegać obiektywnego dobra. Czasami słyszymy o politykach, którzy podejmują złe wybory i mówią oni, że postępują w zgodzie z własnym sumieniem. To prawda, postępują w zgodzie ze swoim sumieniem. Tyle tylko, że jest to sumienie zdeformowane i nie potrafi ono doprowadzić ich do obiektywnego dobra. Ja nie widzę proszę księdza – mówi dziewczyna w konfesjonale – niczego złego w tym, że mieszkam z chłopcem bez ślubu i stosuję antykoncepcję. I ma rację, bo jej zdeformowane sumienie utwierdza ją w przekonaniu, że wszystko jest dobrze. Ale nie jest dobrze. Tylko mamy do czynienia ze zdeformowanym sumieniem.
Grzech uderza także w ludzką solidarność. Czy jest to grzech popełniony publicznie, czy grzech popełniony w samotności zawsze jest wyrazem egoizmu, niszczy nasze relacje z innymi. Zamyka nas na innych. Oddala nas od nich.
Drodzy Siostry i Bracia w Chrystusie!
Czego potrzebujemy, gdy dopuścimy się grzechu? Konieczne Bożego miłosierdzia i przebaczenia, aby znowu zacząć prawdziwie żyć. Lubię język łaciński, bo są w nim bardzo precyzyjne słowa. Są w nim takie dwa czasowniki, którymi możemy określić życie: vivere oraz vegetare. Vivere, czyli żyć, przeżywać, mieszkać odnosi się do człowieka. Człowiek żyje, przeżywa swoje życie, mieszka gdzieś i ma historię swojego życia. Natomiast vegetare, czyli rosnąć ale też prowadzić bezczynne życie odnosi się do roślin. Niestety, coraz częściej można spotkać ludzi, których życie nie wynika z czasownika vivere, ale właśnie od czasownika vegetare. Bezczynne życie. Bez idei, bez pomysłu. Do tego jeszcze grzeszne i beztroskie. A Chrystus oczekuje od nas czegoś zupełnie innego.
Ktoś powie, ale po co życie z troskami? Czy Chrystus nie mówi przypadkiem w Ewangelii, abyśmy nie troszczyli się zbytnio o to nasze życie? To prawda. Chrystus mówi: Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie (Mt 6, 31-32). Tyle tylko, że Chrystus mówi bardzo wyraźnie: Nie troszczcie się więc zbytnio (Mt 6, 31). To nie znaczy, że mamy się w ogóle nie troszczyć. Mamy się troszczyć, ale nie zbytnio. W jaki sposób mamy się troszczyć? Wyjaśnia Chrystus: Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6, 33). Troska o własną świętość, o bezgrzeszność – to właściwa troska. Bo wówczas jest to życie w odpowiedniej relacji do Boga i do drugiego człowieka. Wszystko inne będzie dodane (por. Mt 6, 33).
Drodzy Siostry i Bracia w Chrystusie!
W dzisiejszym pierwszym czytaniu usłyszeliśmy historię Izraela. Mojżesz poszedł do Boga na górę Synaj. Zamierzał wrócić do Izraelitów z tablicami przymierza, z dziesięciorgiem przykazań. Ale gdy długo nie wracał, bo rozmawiał z Bogiem, Izraelici uczynili cielca i jemu oddawali cześć jako bogu. Wówczas Pan Bóg rozgniewał się i zasmucił, nakazał Mojżeszowi natychmiast wracać do Izraelitów. I powiedział Mojżeszowi Bóg, że Izraelici bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im Pan nakazał (por. Wj 32,8).
Czasami tak bywa w naszych rodzinach. Mąż mówi żonie, że jedzie zagranicę, będzie pracował, zarobi dużo pieniędzy, wróci. I będą szczęśliwi. Żona się godzi, bo pomysł wydaje się dobry. Ale bardzo szybko okazuje się, że tam poznaje jakąś inną kobietę, która poczuła się samotna z dala od domu. Tak im się obojgu tęskni za ich małżonkami, jak Izraelitom za Mojżeszem, że bardzo szybko znajdują sobie swoistego cielca i porzucają swoje dotychczasowe domy. Albo mąż jedzie w delegację i wraca kilka dni wcześniej do domu, niż zaplanował. Wchodzi wieczorową porą i spotyka na przykład listonosza, który przyniósł ważną pocztę i się zasiedział. Czasami też dzieci zamiast słuchać dobrych uwag swoich rodziców, uważają ich za nieżyciowych. A potem – po latach – okazuje się, że oni przegrali w życiu, a rodzice mieli rację. Przykładów można mnożyć. Wszystkie one są kopią tego, co zrobili z tym cielcem Izraelici.
Bóg jednak nigdy nie rezygnuje z człowieka. Zawsze się o niego upomina. Posyła – tak, jak w dzisiejszym czytaniu – na przykład Mojżesza, aby ostatecznie upomniał lud. Albo w Księdze Rodzaju czytamy, jak Bóg po grzechu pierwszych rodziców, szukał w raju Adama, który z lęku przed Nim i świadomy tego, co zrobił, schował się przed Bogiem. Wówczas Bóg zawołał: Gdzie jesteś, Adamie?! (por. Rdz 3, 9). To zarazem wołanie i pytanie Boga jest wymowne. Tak, jak po grzechu pierwszych rodziców Bóg upomniał się o nich, tak również upomina się o każdego z nas, gdy zgrzeszymy i nie bardzo wiemy, jak wrócić do Boga. Wtedy On – gdy widzi, że chowamy się przed Nim – woła: Gdzie jesteś Anno, Tereso, Magdaleno, Tadeuszu, Krzysztofie, Janie? I mówi: Wróć do Mnie.
Nie bójmy się prawdziwych powrotów do Boga. Nie takich fałszywych, zakłamanych, na chwilę, ale prawdziwych. Słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii, że Bóg zawsze cieszy się z nawróconego grzesznika. Nie oznacza to, że milszy jest mu ten grzesznik od sprawiedliwego, ale że cieszy się jednym i drugim człowiekiem. Bo cieszy się, ze człowiek jest blisko Niego.
Drodzy Siostry i Bracia w Chrystusie!
To dzisiejsze słowo Boże zachęca nas, abyśmy powracali do Chrystusa. Abyśmy powracali przez sakrament pokuty. Niektórzy twierdzą, że trzeba odejść od Chrystusa, bo On taki nieżyciowy. Że Jego propozycje na życie są dzisiaj nie do przyjęcia. To nieprawda. Ostatnio na facebook’u zobaczyłem zdjęcie Księdza Prymasa Wyszyńskiego, a pod nim jego słowa: Nie Kościół ma się dostosować do świata, lecz świat do Ewangelii. Prawdziwe słowa. Nawet dałem, że je lubię i udostępniłem. Naginanie się Kościoła i Ewangelii do naszych czasów nie sprawdzi się. To nie ma sensu. Nie można wychowywać, zwracając uwagę na sondaże. To tak, jakby pytać małe dziecko, czy je umyć lub nakarmić. Jeśli nie dasz mu jeść – umrze. Jeśli nie umyjesz je – będzie śmierdzieć i będzie chore.
Przeczytałem ostatnio ciekawe słowa amerykańskiego biskupa Fultona Sheena: Ludzie odwracają się dziś od chrześcijaństwa nie dlatego, że jest ono zbyt twarde, lecz ponieważ jest ono zbyt miękkie; nie dlatego, że wymaga ono zbyt wiele, lecz ponieważ wymaga ono zbyt mało. W tych słowach jest racja. My się do tego dokładamy, gdy nie jesteśmy dobrymi świadkami Chrystusa. Których nauczycieli po latach wspominamy? Tych, którzy nie wymagali, czy tych wymagających? Raczej tych wymagających, bo nas czegoś nauczyli.
Niech ta Eucharystia uczy nas pokory wobec właściwej instancji. Wobec właściwego nauczyciela, którym jest Chrystus. Tylko On daje słowa życia wiecznego (por. J 6, 68). Pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz (Ps 51, 19). Amen.
Ks. Marcin Kołodziej
|