Homilia na Uroczystość Wniebowzięcia NMP
„Wtedy Maryja rzekła: Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim” (Łk 1, 46-47).
Drodzy chrześcijanie!
Był rok 1950. Kilka lat po zakończeniu II wojny światowej. Papieżem był od marca 1939 roku, obecnie Sługa Boży, Pius XII. Trudny to był czas jego pontyfikatu. Później, w historii najnowszej, wmawiano, że sprzyjał Hitlerowi, sympatyzował szczególnie z Niemcami, gdyż był tam wcześniej Nuncjuszem Apostolskim, nie pomagał ani Żydom, ani Polakom. To oczywiście nieprawda, potwierdzają to dziś otwarte archiwa watykańskie. Ojciec Święty Pius XII w czasie wojny potępił nazizm w Niemczech, ochraniał włoskich Żydów, dawał dowody swojej sympatii do Polaków. To on między innymi w swojej pierwszej encyklice potępił niemiecką agresję na Polskę, mianował Bpa Stefana Wyszyńskiego prymasem Polski, poświęcił kopię Obrazu Jasnogórskiego, która pielgrzymowała potem po Polsce, w grotach watykańskich nawet otworzył kaplicę polską p.w. Matki Bożej Częstochowskiej. On także w 1958 roku mianował ks. Karola Wojtyłę biskupem pomocniczym Archidiecezji Krakowskiej. Dzięki niemu Główny Rabin Rzymu Izrael Zolla nawrócił się na katolicyzm.
Ten właśnie Ojciec Święty, który wraz ze swoim pokoleniem przeżył tragedię II wojny światowej, aby umocnić w ludziach przekonanie o powołaniu, wielkości, szacunku i godności człowieka 1 listopada 1950 roku w konstytucji apostolskiej „Munificentissimus Deus” („Najszczodrobliwszy Bóg”) ogłosił dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. A tam między innymi czytamy: „Na chwałę Boga, ku czci Błogosławionej Matki, ku radości całego Kościoła, ogłaszamy jako dogmat, prawdę, że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do nieba. A w uzasadnieniu papież Pius XII – przywołując myśl św. Jana Chryzostoma – pisze, że nie chciał Bóg, aby ciało tej, która nosiła Dawcę Życia doznało skażenia w grobie.
Drodzy Bracia i Siostry!
Pewnie nasuwa się pytanie: Czy wniebowzięcie Matki Bożej było faktem? Jak to możliwe, że Maryja została z duszą i ciałem wzięta do nieba?
Z teoretycznego punktu widzenia Wniebowzięcie jest dogmatem wiary. Dogmat wiary to prawda ogłaszana przez papieża, która bardzo wyraźnie wypływa z Tradycji Kościoła. Katolicy przyjmują dogmat prawie bezdyskusyjnie, ponieważ mają przekonanie, że ogłasza go papież – następca świętego Piotra, ten, który od Chrystusa otrzymał władzę prymatu: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi będzie związane w niebie, co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 19).
Przekonanie o Wniebowzięciu Matki Bożej było bardzo powszechne. I to już od początku chrześcijaństwa – a to akurat jest tu znaczące. Na chrześcijańskim Wschodzie istniał przekaz, że Maryja nie umarła, ale zasnęła. Czasami nawet na pamiątkę takiego przekonania w niektórych sanktuariach na świecie odbywają się procesje z tak zwaną figurą Matki Bożej Zaśniętej.
Ponadto chrześcijanie zawsze wielką troską otaczali groby swoich zmarłych. Tak było od początku. Wynikało to z faktu, że mieli szacunek do ciała ludzkiego, które jest przecież – jak podkreśla w 1 Liście do Koryntian św. Paweł – świątynią Ducha Świętego. Od początku dbano o groby na przykład świętych Piotra i Pawła. Wskazywano na miejsce ich pochówku. Przecież na miejscu tych grobów katolicy wznieśli potem wielkie bazyliki.
Inaczej było z Matką Najświętszą. Nikt w historii Kościoła nie pisał o jej grobie, nikt nie troszczył się o ten grób, bo go po postu nie ma. Od początku bowiem – u Ojców Kościoła i pisarzy wczesnochrześcijańskich – istniał przekaz, że po zakończeniu ziemskiego życia (nieważne dla naszej wiary czy umarła, czy zasnęła) Maryja została wzięta do nieba.
Drodzy Bracia i Siostry!
Maryja została wzięta do nieba, radują się zastępy aniołów – śpiewaliśmy podczas aklamacji przed Ewangelią. Ale nie tylko cieszą się aniołowie. Cieszymy się również i my – wierni uczniowie Pana Jezusa. Bo Maryja jest dla nas w pewnym sensie drogowskazem. Z nią przecież zmierzamy do Jezusa. Cała nasza pobożność maryjna jest tego potwierdzeniem. Jasna Góra, liczne sanktuaria w Polsce, nasze pielgrzymki, zwłaszcza te piesze w miesiącu sierpniu.
Nawet nasza modlitwa różańcowa. Wprawdzie są tacy pseudo-nowocześni katolicy, którzy mówią: Po co nam te różańce, klepanie ciągle tego samego? Tylko „Zdrowaś Maryjo”. To nieprawda. Różaniec ma swój sens, to modlitwa bardzo chrystologiczna, czyli zwrócona na Jezusa. Wypowiadając kolejne „Zdrowaś Maryjo” nie zatrzymujemy się na pozdrowieniu anielskim, ale rozważamy konkretną tajemnicą: Narodzenie Pana Jezusa, Zmartwychwstanie, Przemienienie na górze Tabor, itd.
Ale są i tacy, którzy nigdy w życiu nie używali różańca. A jak umierają, to ktoś z rodziny na gwałt biega po sklepikach z dewocjonaliami i szuka jakichś różańców do trumny. Przecież, jak ten zmarły się narodzi do życia wiecznego, to nie będzie wiedział czy się cieszyć, czy płakać. Spojrzy na swoje ręce, skrępowane jakimś nieznanym dla siebie powrozem, i będzie miał wątpliwość czy on jest w niebie czy w więzieniu.
Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie!
Dwie sprawy jeszcze, które dotykają nasze chrześcijaństwo w dzisiejszej Ewangelii.
Po pierwsze. Maryja, gdy usłyszała od Archanioła Gabriela tak piękną wiadomość, że zostanie Matką Boga, natychmiast z pośpiechem wybrała się do św. Elżbiety. Ten pośpiech jest tu znaczący. I to nie chodzi o św. Józefa. Bo są takie anegdoty, które dla żartów mówią, że Józef miał na nazwisko Pośpiech i Maryja z nim się wybrała do św. Elżbiety. Ale nie o to chodzi.
Ów, opisany przez Ewangelistę Łukasza, pośpiech musi być charakterystyczny dla wyznawców Chrystusa. Gdy usłyszmy prawdę o Bogu, kiedy poznamy Jego Ewangelię, wówczas natychmiast – jako wierni świadkowie – mamy obowiązek obwieścić ją całemu światu. Nie zamykać się w domu, w kościele, w czterech ścianach – jakby chcieli liberałowie. Religia to nie sprawa prywatna. Jeżeli kochasz Jezusu i wierzysz, że tylko On może ciebie zbawić, wówczas nie masz prawa tego Jezusa zagarnąć tylko dla siebie. Musisz się Nim dzielić z innymi, także z niewierzącymi w Niego. I tolerancja tutaj nie ma w ogóle zastosowania.
Po drugie. Maryja uczy nas ważnej cechy. Być wdzięcznym. Wypowiada dzisiaj te słowa: Wielbi dusza moja Pana za wszystko, co mi uczynił. Św. Paweł w Liście do Kolosan napisał: „Grati estote” („Wdzięcznymi bądźcie”). Zatem wdzięczność to nie tylko cecha chrześcijan, ale to także cecha ludzi wielkich.
Umieć nie tylko prosić, ale także dziękować. A w naszych domach często jest inaczej: Mamo, bo ten piórnik mi się nie podoba – mówi córka do matki w supermarkecie – wolę ten różowy z Hannah Montana (to taka moje refleksja po przeczytaniu ostatnio artykułu „Hannah Montana idzie do szkoły”). A czasami, w wielu przypadkach nie ma na to pieniędzy, aby kupować przedmioty markowe, z medialnymi idolami. I jestem przekonany, że ta dziewczynka, która ma zwykły piórnik może być taką sama uczennicą, jak ta z tym markowym piórnikiem.
Chrześcijanin dziękuje i prosi na modlitwie. Ten prywatnej, podczas porannego i wieczornego pacierza. Ale także podczas modlitwy wspólnotowej, na przykład w kościele na Mszy świętej. W związku z tym warto pamiętać o ofiarowywaniu danej Mszy świętej w konkretnej intencji. A intencji nie brakuje. Można Pana Boga prosić o życie wieczne dla zmarłych, można prosić za tych, którzy żyją: o zdrowie, potrzebne łaski. Ale trzeba też umieć podziękować: w rocznicę urodzin, ślubu… Wtedy widać, czy dana wspólnota parafialna potrafi prosić i dziękować; czy realizuje na co dzień tę cechę ludzi wielkich.
Drodzy chrześcijanie!
Niewiasta z dzisiejszego pierwszego czytania, obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, to nie tylko obraz Maryi, ale to przede wszystkim ikona Kościoła świętego. Obraz nas wszystkich, którzy jesteśmy Kościołem. Ta niewiasta porodziła dziecko, które zostało porwane do Boga i Jego tronu.
My również – wierni chrześcijanie – dzięki tej Eucharystii, która jest także szkołą wdzięczności, powinniśmy na wzór Maryi rodzić Jezusa. Będziemy i jesteśmy nieustannie posyłani na pustynię tego świata, odrzucani. Czasami wydaje się nam, że jesteśmy samotni i bardzo dużo płacimy za to, że jesteśmy katolikami. Nic nie szkodzi. „Jeżeli mnie prześladowano, to i was będą prześladować” (J 15, 20) – pociesza Chrystus.
Mimo wszystko, mamy rodzić Chrystusa. W naszych rodzinach, środowiskach życia, pracy, szkole, parafii, mieście. Gdziekolwiek jestem – na wzór Maryi – przez moje życie, zachowanie, wybory mam być znakiem i świadkiem Chrystusa oraz Jego Kościoła. Dlaczego? Bo jestem powołany, aby tak, jak Maryja po zakończeniu ziemskiego życia trafić do nieba, gdzie z pewnością – jeśli tylko zechcę skorzystać – mam miejsce przygotowane przez Boga. Amen.
Ks. Marcin Kołodziej |